22 lipca 2016

Dzwony w południe. Pamiątka zwycięstwa pod Belgradem

(Wikimedia Commons)

Zdobycie Konstantynopola przez Turków w maju 1453 roku i ostateczny upadek Cesarstwa Bizantyńskiego były niewyobrażalnym wstrząsem dla całej wspólnoty wyznawców Chrystusa. Zanim chrześcijanie otrząsnęli się z traumy, osmańskie zagrożenie pojawiło się w Serbii.

 

O tych wydarzeniach kanonik krakowski Jan Długosz biadał: „Z dwu oczu chrześcijaństwa jedno zostało wydarte, z dwu rąk jedna ucięta!”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tymczasem władca imperium osmańskiego, sułtan Mehmed II nie zamierzał spocząć na laurach. W czerwcu 1456 roku olbrzymia armia muzułmańska stanęła pod Belgradem, uznawanym wówczas za „bramę Węgier” czy wręcz „bramę chrześcijaństwa”. Upadek tego miasta miał otworzyć wyznawcom Mahometa drogę do podboju Europy.

 

Zwiastun burzy

 

Belgrad był dobrze przygotowany do obrony, jego murów strzegło 7000 żołnierzy węgierskich i serbskich. Tym niemniej mahometanie byli pewni zwycięstwa. Mieli ku temu powody. Nawet jeśli potraktujemy ostrożnie dawne szacunki mówiące o 150-tysięcznej armii sułtańskiej, przewaga liczebna bisurmanów była bez wątpienia ogromna. Szczególnie okazale prezentowała się ich artyleria, będąca oczkiem w głowie Mehmeda II. Wszak przed trzema laty to właśnie wielkie działa oblężnicze strzaskały mury Konstantynopola, otwierając drogę do szturmu zastępom janczarów. Teraz kanonierzy sułtańscy zamierzali powtórzyć ten sukces.

 

4 lipca 1456 roku, po odrzuceniu przez obrońców propozycji kapitulacji, w mury Belgradu uderzyła ogniowa nawała z trzystu dział. Natężenie ostrzału było tak wielkie, że huk armat słyszano w miejscowościach odległych o dziesiątki kilometrów. Pomruk artyleryjskiej palby wzbudzał nieopisaną grozę, był niczym grzmot nadciągającej burzy.

 

Odsiecz

 

Echa salw oddanych pod Belgradem dotarły na dwory europejskich monarchów. Niestety, władców chrześcijańskich ogarnął jakiś osobliwy paraliż. Apele papiestwa o zorganizowanie antytureckiej krucjaty zdawały się przechodzić bez echa.

 

Elity zawiodły, wszelako wciąż nie brakowało chętnych do obrony Wiary. Regent Węgier Jan Hunyady od wielu lat niestrudzenie dzierżył sztandar walki z islamem. Ów prawy chrześcijanin, który natchnienia do działania szukał zawsze w modlitwie (przyjaciele często widywali go, klęczącego samotnie przed ołtarzem, zatopionego w wielogodzinnej cichej rozmowie z Bogiem), słynął jako „Törökverö” (Pogromca Turków). Dla muzułmanów był „Przeklętym Diabłem” i „Piekielnym Jankiem”. Teraz pod rozkazy Hunyady’ego stawił się spory zastęp rycerzy węgierskich. Nie zamierzali porzucić osamotnionych obrońców Belgradu, chcieli stanąć u ich boku i zginąć wraz z nimi. Nieoczekiwanie otrzymali potężne wsparcie.

 

W owym czasie kraje Europy Środkowej przemierzał wysłannik papieski, franciszkanin Jan Kapistran (Giovanni da Capestrano). Cieszył się on ogromnym poważaniem, a jego kazania przyciągały tłumy. Kiedy usłyszał o inwazji Turków na Węgry, natychmiast wezwał do zbrojnej krucjaty. Posłuchały go tysiące. Stawili się Polacy, Czesi, Bawarowie, Tyrolczycy, Austriacy, Włosi… Byli wśród nich reprezentanci wszystkich stanów – rycerze, chłopi, mieszczanie i duchowni. Wyruszyli bez zwłoki. Kiedy wkroczyli na Węgry, wywołali powszechny entuzjazm. W ich szeregi pospieszyły nowe tłumy ochotników. Wkrótce połączyli się z zastępami Jana Hunyady’ego.

 

Ogółem na Belgrad ruszyło blisko 50 000 krzyżowców. Wszyscy mieli świadomość, że na południowych kresach węgierskiego królestwa toczy się gra o ogromną stawkę.

 

Boży szaleńcy

 

Stary wyga Hunyady, twardo stąpający po ziemi, kroczył teraz obok Kapistrana, mnicha ogarniętego Bożym szaleństwem. Zdawało się, że odmienność charakterów obu wodzów krucjaty nienajlepiej wróży na przyszłość. Tymczasem rozwaga i zimny profesjonalizm „Pogromcy Turków” oraz żarliwa bezkompromisowość franciszkanina znakomicie się uzupełniały. Hunyady wiódł swe zastępy wykorzystując swe wieloletnie doświadczenie kresowego zagończyka. Kapistran rozpalał w sercach żar i gotowość do największych poświęceń.

 

Dostępu do Belgradu broniły silne zgrupowania wroga. Jednakże w nocy z 13 na 14 lipca 1456 roku w rejonie Zimony krzyżowcy rozgromili potężny zastęp turecki, a następnie zniszczyli nieprzyjacielską flotyllę na Dunaju. Droga do oblężonego miasta stała otworem. Odsiecz przybyła niemal w ostatniej chwili – połowa załogi twierdzy chorowała na tyfus, a zapasy żywności starczyłyby jeszcze na dwa dni. Przybycie kilkudziesięciu tysięcy zbrojnych oraz dostarczone zaopatrzenie całkowicie odmieniło sytuację. Tym niemniej daleko było do rozstrzygnięcia walki. Przewaga wroga wciąż była ogromna.

 

Ostatni szturm

 

Artyleria turecka wciąż prowadziła huraganowy ostrzał miasta. Większość fortyfikacji legła w gruzach. „Belgrad nie jest już zamkiem, ale polem” – pisał Hunyady. 21 lipca po zmroku ruszył szturm walny. Wyborowa piechota janczarska wdarła się w wyłomy w obronie. Po sforsowaniu murów owa ludzka fala wypełniła wąwóz łączący Stary i Nowy Belgrad. Zdawało się, że nic już nie powstrzyma muzułmanów…

 

Nagle spod stóp janczarów wystrzeliły płomienie. Cały wąwóz wypełnił się huraganem ognia. W niebo uderzył skowyt tysięcy płonących żywcem ludzi.

 

Teraz można było docenić dowódczy geniusz Hunyady’ego. Uznawszy słusznie, że chrześcijanie nie utrzymają linii obrony, postanowił wciągnąć oddziały szturmowe wroga w zasadzkę.

 

Przewidziawszy, że Turcy podążą wąwozem, polecił wyścielić jego dno słomą i chrustem, obficie polanymi smołą, żywicą i ropą. Gwałtowny pożar wzniecony w odpowiedniej chwili spopielił nieprzeliczone zastępy mahometan, a wśród pozostałych uczestników natarcia wzbudził paniczny lęk.

 

Obrońcy ruszyli teraz do kontrataku; rozgorzała walka wręcz. Sytuacja wciąż była trudna. W pewnej chwili któremuś z janczarów udało wspiąć się na szczyt wieży obronnej, gdzie próbował zatknąć flagę Osmanów. Zaraz dopadł go jeden z obrońców (tradycja głosi, że miał to być Serb Titus Dugović). Titus nie miał broni, z gołymi rękami rzucił się na wroga. Zwarli się w uścisku, chwilę chwiali się na samym skraju blanków, aż wreszcie obaj, wraz z flagą, runęli w przepaść. Podniebne zapasy rozegrały się na oczach rzeszy widzów. Upadek islamskiego sztandaru chrześcijanie przyjęli z entuzjazmem, na Turków zdarzenie podziałało deprymująco.

 

Po całonocnym boju szturm załamał się. Ocaleli mahometanie wracali do swego obozu w smętnych nastrojach. W ich uszach wciąż rozbrzmiewało wycie ginących w ogniu towarzyszy.

 

Doprowadzi do końca

 

Gdy nastał świt, można było ocenić ogrom klęski wroga. Wszędzie leżały trupy muzułmanów; dno wąwozu wyścielała blisko czterometrowa warstwa zwęglonych zwłok. Wśród obrońców zapanował entuzjazm. Nagle dość liczna gromada żołnierzy samowolnie opuściła szańce i ruszyła w stronę nieprzyjacielskich pozycji. Hunyady i Kapistran próbowali powstrzymać zapaleńców. Tłumaczyli im, że Turcy wciąż stanowią groźną siłę. Słowa rozsądku trafiały w próżnię.

 

Jan Kapistran ogarnął wzrokiem rozgorączkowany tłum, po czym westchnął słowami św. Pawła z Listu do Filipian: „Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, doprowadzi je do końca…”.

 

Dwa tysiące chrześcijan uderzyło na wroga. W pierwszym szeregu posuwał się konno Kapistran, dzierżąc wysoko wzniesiony krzyż. Pozostali na szańcach obrońcy w napięciu obserwowali wypad tej gromady straceńców. Wtem piechota turecka, zdemoralizowana nocną klęską, na widok nacierających giaurów rzuciła się do ucieczki. Pierzchający wpadli na stojące opodal oddziały rezerwowe, łamiąc ich szyki i szerząc panikę. A wojownicy Kapistrana parli niepowstrzymanie naprzód, pędząc przed sobą coraz większe tłumy przerażonych muzułmanów.

 

Na ten widok na wałach Belgradu wybuchła nieopisana wrzawa. Kto miał jeszcze siły utrzymać broń w ręku, ruszał do walki nie oglądając się na rozkazy dowódców. Wkrótce chrześcijanie wdarli się do tureckiego obozu. Nieprzyjacielska armia poszła w rozsypkę i uciekała w popłochu ku zbawczej granicy. Jej pogrom był całkowity. Sam sułtan, raniony w nogę bełtem z kuszy, ocalał tylko dzięki poświęceniu grupy dworzan.

 

Pieśń dzwonów

 

Śmierć zbierała swe żniwo jeszcze długo po odejściu wroga. Wciąż szalała zaraza. Jej ofiarą padli obaj wodzowie krucjaty. 11 sierpnia zmarł Jan Hunyady. Hołd niezłomnemu krzyżowcowi złożył nawet jego śmiertelny wróg, sułtan Mehmed II: „Choć był moim nieprzyjacielem, czuję żal po jego śmierci, bo świat nigdy nie widział takiego człowieka”.

 

Dwa miesiące później, 23 października 1456 roku, oddał ducha Jan Kapistran. Kościół zaliczył go w poczet świętych. Papież Kalikst III jako akt dziękczynienia za belgradzką wiktorię ustanowił święto Przemienienia Pańskiego, obchodzone w dniu 6 sierpnia.

 

Wcześniej, kiedy zastępy Hunyady’ego i Kapistrana maszerowały na Belgrad, Ojciec Święty duchowo wspierał wysiłek militarny obu wodzów, zarządzając odmawianie modlitw, odprawianie postów i czynów pokutnych w intencji powodzenia chrześcijańskiego oręża. Aby dobitniej podkreślić błagania Bożego ludu, nakazał również codziennie bić w kościelne dzwony „między godziną dziewiątą a nieszporami”, to jest w południe. Po zwycięstwie, postanowieniem Ojca Świętego, południowa pieśń dzwonów rozbrzmiewała nadal, każdego dnia, jako wspomnienie wielkiego triumfu chrześcijan i świadectwo ocalenia ich świata.

 

 

Andrzej Solak

 

 

 

 

   

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie