11 maja 2018

„Paweł, Apostoł Chrystusa” – film ciepły

(Fot. Materiały prasowe / UIP)

Święty Paweł wciąż czeka na swój film. Mariaż potęgi współczesnego kina z wyjątkowością żywota Trzynastego Apostoła mógłby zaowocować megablockbusterem.

 

„Paweł, Apostoł Chrystusa” to zdecydowanie film dla dzieci. Dorosłych raczej znuży, za to wydaje się znacznie bardziej odpowiadać możliwościom percepcyjnym i wrażliwości widza w wieku podstawowoszkolnym. Takie zresztą założenie najwyraźniej musiało przyświecać polskiemu dystrybutorowi obrazu, skoro postanowił opatrzyć go dubbingiem. Podobnie drastyczną krzywdę można bowiem wyrządzić filmowi wyłącznie mając na uwadze jakieś wyższe dobro, na przykład ułatwienie odbioru dzieła szkolnej dziatwie – zbiorowej ofierze kaskady reform systemu edukacji, która od ćwierci wieku skutecznie wypłukuje z młodych głów nie tylko umiejętność, ale i wszelką skłonność do czytania.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Można zatem żywić nadzieję, że młody człowiek – nie zmęczony żmudnym odczytywaniem znaczenia dialogów w dolnych partiach ekranu skieruje całą swoją uwagę na jego środek, by tam dostrzec rzeczy, które mogą go sprowokować do zadania wielu pytań. „Paweł, Apostoł Chrystusa” wydaje się bowiem być świetnym materiałem katechetycznym – zaprawdę dobrze by się stało, gdyby młódź obejrzała go wespół z katechetami, którzy uzupełnią braki, dopowiedzą historię w miejscach zaniechanych przez scenarzystę, wyprostują wiedzę na temat starożytności i ogólnie zinterpretują ciąg ruchomych obrazów w duchu Dziejów Apostolskich oraz listów Pawłowych. Zaiste wspólny odbiór obrazu Andrew Hyatta z pewnością wyda „plon trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny” (Mk 4, 8) w postaci interesującej a pouczającej rozmowy (kto ma oczy do oglądania, niechaj ogląda).

 

Tego typu wymiana zdań na temat omawianego filmu okaże się skądinąd konieczna wobec poważnych luk w zaprezentowanym życiorysie Apostoła Narodów. Andrew Hyatt ograniczył się bowiem do pokazania ostatnich dni ziemskiego pielgrzymowania Pawła z Tarsu spędzonych w ponurych kazamatach Więzienia Mamertyńskiego, w które wplótł zaledwie kilka scen retrospektywnych z czasów, gdy Paweł nosił inne imię i zajmował się zgoła czym innym.

 

A gdzie jest Boży atleta, który nieustannie występował w dobrych zawodach? Gdzie podróżnik i wojownik, apologeta i polemista, rzymski obywatel i męczennik? Gdzie mowa do Sanhedrynu, gdzie wystąpienie na Areopagu, gdzie morska katastrofa, gdzie nieprzerwane pasmo niesamowitych wydarzeń, o których Apostoł sam opowiada: „Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. (…) W Damaszku namiestnik króla Aretasa rozkazał pilnować miasta Damasceńczyków, chcąc mnie pojmać. Ale przez okno spuszczono mnie w koszu przez mur i tak uszedłem rąk jego” (2 Kor 11, 24-33).

 

Gdzie to wszystko jest? Nie w tym filmie. Szkoda, bo przecież wystarczyło tylko umiejętnie sfilmować każdą z powyższych scen, by wyszła z tego arcyciekawa, ultradynamiczna superprodukcja przygodowa. W dodatku z głębokim przesłaniem duchowym. No więc chyba jasne, że trzeba wiele dopowiedzieć.

 

A może w ogóle nie warto tego filmu oglądać? – zapyta podejrzliwy czytelnik. – Autor recenzji wyraźnie się odeń dystansuje, a jednak namawia nas do wydania pieniędzy, które moglibyśmy przeznaczyć na zbożniejsze cele. Ciekawe, ile za to dostał?

 

Nic za to nie dostał i specjalnie nie namawia. Stwierdza tylko, że ten ciepły film – tak, tak, ciepły w pełnym tego słowa znaczeniu: w nikim wiary nie schłodzi, ale i zapalić się nie sposób – daje nieczęstą dziś okazję do odwiedzenia przybytku X Muzy z nieletnią pociechą, co w tym konkretnym przypadku zapewnia podwójny pożytek. Po pierwsze, jako się rzekło, w postaci kanwy do przyjemnej konwersacji w odcieniu katechetycznym, po drugie zadając kłam powszechnemu przekonaniu, że cała kinematografia to jedna sodomia i gomoria.

 

Aha, i jeszcze jedno: Motion Picture Association of America nałożyło na film ograniczenie wiekowe ze względu na brutalną treść i wstrząsające sceny. Dziwne, bo brutalności w tym skonwencjonalizowanym i zmetaforyzowanym, by nie rzec wręcz zteatralizowanym kawałku kina onirycznego tyle co trucizny w zapałce. A wstrząsnęło mną gniewne ramię sąsiada – pewnie zbyt głośnym chrapnięciem zburzyłem poetycki nastrój jakiejś ciepłej sceny.

 

 

Jerzy Wolak

 

„Paweł, Apostoł Chrystusa” (Paul, Apostle of Christ), scenariusz i reżyseria: Andrew Hyatt; w rolach głównych: Jim Caviezel, James Faulkner, Olivier Martinez, Joanne Whalley, John Lynch; USA 2018; 108 minut.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie