7 czerwca 2017

Kiedyś każde dziecko miało takie jedno swoje ukochane miejsce, gdzie lubiło się bawić, spotykać z tymi, których lubi najbardziej, a nawet sobie tam czasami popłakać. Każde dziecko miało taki azyl. Mógł być to kąt za piecem – kiedyś w domach były ciepłe kaflowe piece; może zakamarek na strychu – kiedyś każdy dom miał wypełniony przygodami strych; może pochylone drzewo w sadzie – kiedyś domy miały swoje tajemnicze sady. Kiedyś tak było, ale to było przed pojawieniem się trzepaków koło bloków i palarni za śmietnikami. Również przed tym, zanim dzieci uwięziono przed ekranami telewizorów i zarzucono na nie sieci. Kiedyś, kiedy było normalnie, ukochanym miejscem dla Łucji Santos z Valinhos koło Fatimy była studnia w ich rodzinnym ogrodzie.

 

Tak naprawdę to każdy dom zaczynać się powinien od studni. Znalezienie źródła, nawet ukrytego głęboko pod ziemią, daje gwarancję, że w takim miejscu da się żyć, że to miejsce jest tym właściwym na założenie rodzinnego gniazda. Bo jeżeli nie rzeka czy strumień są dla domu początkiem życia, to jest nim właśnie wydrążona w ziemi lub w skale studnia. Tak było od niepamiętnych czasów, także w Polsce. Skrzyp studziennego żurawia (to tam, gdzie woda była płytko), czy popiskiwanie kołowrotu i łańcucha (to tam, gdzie do wody było głęboko) słychać było u nas już ponad tysiąc lat temu. Oczywiście, nie zawsze korzystano z tych pomocnych urządzeń. Gdy studnia była zaledwie obłożoną kamieniami sadzawką, to wodę czerpano ręcznie, zanurzając w niej konewkę czy wiadro. Kiedy było tylko nieco głębiej, to pomagano sobie krótkim sznurem. Dokładnie taką właśnie studnię miała w swoim ogrodzie w Valinhos, kilkadziesiąt metrów od domu, rodzina Santos.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Sadzawka o około półtorametrowej głębokości obłożona była białymi kamieniami i takimi samymi wielkimi kamiennymi płytami była przykryta, aby nic jej nie zabrudziło, szczególnie spragnione owce, które chciałby tam wejść. Dla nich obok przysposobione było wielkie, również kamienne koryto. Jedna z płyt miała wycięty owalny otwór, który pozwalał na czerpanie wody. Był on przykrywany drewnianą pokrywą. Obok stało wiadro ze sznurem i wielka miednica (z niej pewnie popijały kury). Kamienne wygładzone pokrywy były przyjemne w dotyku i chłodne – nawet w gorące lato. A tuż obok, jak to bywa przy studniach, rosły drzewa dające cień – tam, w dalekiej Portugalii oczywiście nie bez czy jakaś grusza, ale oliwki, figi, kasztanowce. Idealne miejsce na popołudniowy odpoczynek, tak dla ludzi, jak i domowego inwentarza.

 

W rzeczywistości nie tylko na odpoczynek, co wielokrotnie w swych wspomnieniach przywołuje Łucja. To było najukochańsze miejsce zabaw i dziecięcych rozmów. Łucja: Gdyśmy spędzali w domu przerwę obiadową, bawiliśmy się przy studni. Dzieci zwały ten zakątek Poço do Arneiro, co bywa tłumaczone, jako „Studnia Pasterzy”. Ale językoznawcy twierdzą, że wyraz ten jest swoistym regionalizmem i to dość archaicznym, który słownik portugalski opisuje dwoma określeniami – Lugar arenoso i estéril, co oznacza miejsce piaszczyste, sterylne. Prawda, że pasuje?

 

W roku 1916, a szczególnie latem 1917 studnia stała się miejscem spotkań – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – „świętej trójki”, czyli Łucji oraz jej kuzynów, Franciszka i Hiacynty Marto. No i te spotkania znacznie wtedy zmieniły swój „zabawowy” charakter, a zwłaszcza, gdy przy studni odwiedził ich Anioł. Odtąd dzieci szeptały tutaj do siebie o tym, co się wydarzyło, a z czasem zaczęło wydarzać się coraz więcej. Gdy na Cova da Iria objawiła im się Maryja, to tutaj, przy studni zaprzysięgły sobie milczenie na temat tych cudownych spotkań z „Naszą Panią”. Tutaj na klęczkach się także modliły, a Łucja nieraz wypłakiwała swoje cierpienie i niezrozumienie przez najbliższych. 

 

Tak to opisała: Usuwałam się wtedy w odosobniony kącik, aby przez moje cierpienie nie powiększać cierpień mojej matki. Tym miejscem była zwykle nasza studnia. Tam na klęczkach pochylona nad płytami, które ją pokrywały, łączyłam z jej wodą moje łzy i ofiarowałam Bogu swe cierpienia. Czasami Hiacynta i Franciszek znajdowali mnie tam zapłakaną. A kiedy Łucja miał być przesłuchiwaną, to wówczas usłyszała od Hiacynty: Zaraz wstaję i wołam Franciszka. Pójdziemy do twojej studni, aby się pomodlić. Przyjdź tam, jak wrócisz. Już pod wieczór, po przesłuchaniu w Prezydium Powiatowym, Łucja pobiegła do studni: Oboje tam byli na klęczkach, pochyleni nad krawędzią studni, płakali trzymając się za głowy. Czerwiec pamiętnego roku objawień był dla Łucji najtrudniejszy. Mama wciąż jej nie wierzyła. Mówiono, że to, co widzi, to może jest diabeł. Była o krok od nie pójścia iść do Cova da Iria na wyznaczone spotkanie z Panią. Kiedy wszyscy myśleli, że poszła się bawić, ona samotnie ukryła się, jak wspomina, za krzakami, na gruncie naszego sąsiada obok naszego Arneiro, trochę na wschód od studni…

 

Na pustyniach są takie naturalne „studnie”. Zwie się oazami. Takim określeniem nazywano też – uwaga, znów użyję tego słowa – kiedyś nasze domy. Co z domu czyni oazę? Miłość i wiara – a może nawet odwrotnie: wiara i miłość. A skąd one się biorą? Od rodziców.

 

Maria Rosa Santos: „Ja zawsze powiem prawdę, choćby była przeciw moim dzieciom. Przeciwko komukolwiek, nawet przeciwko mnie” – zanotowała jej córka Łucja. – I rzeczywiście tak było. Moja matka mówiła zawsze prawdę, choćby była na jej niekorzyść. Przytoczmy ich rozmowę o prawdzie i kłamstwie, co było związane z niemożnością uwierzenia, że „smarkata” pastuszka z zapadłej wioski portugalskiej mogła dostąpić zaszczytu spotkania Niepokalanej:

– Ależ, mamo, jak mam powiedzieć, że nic nie widziałam, skoro widziałam? Moja matka zamilkła.

– Słuchaj teraz dobrze. Ja tylko chcę, abyś powiedziała prawdę. Jeżeli widziałaś, to powiedz, żeś widziała. A jeżeli nie widziałaś, to powiedz, że skłamałaś.

 

Antonio dos Santos: „Nie wiem, czy to prawda, ale także nie wiem, czy to kłamstwo”. Tatę Łucja zapamiętała szczególnie. Na przykład z tego, że nosił ją na barana, jak szli do kościoła w niedzielę, albo z tego, że kiedy dzwony biły na Anioł Pański, to przerywał pracę, zdejmował czapkę i odmawiał trzy razy Zdrowaś Mario… Uczył córeczkę modlić się: Brał moją rączkę i uczył robić znak krzyża. Potem uczył mnie modlitw Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario, Credo, Akt Skruchy, Dziesięcioro Przykazań. Uczył ją też ludowych przyśpiewek – fado, quadry, decymy, i uczył ją tańczyć, co bardzo lubiła. Z tego powodu nazywano ją w dzieciństwie „bączkiem”, bo tak się kręciła i kręciła. Czasami tato brał ją na kolana i opowiadał historyjki. Na przykład taką, pokazując na nocne niebo:

Patrz, tam na górze jest Matka Boża i aniołki; księżyc jest lampą Matki Bożej, a gwiazdy to lampy aniołów. Zapalają je i stawiają w oknach Nieba, aby rozświetlać mroki nocy. Słońce, które wschodzi każdego dnia, tam za górami, jest lampą Naszego Pana, którą zapala codziennie, aby nas ogrzać i abyśmy mogli widzieć i pracować.

 

Rodzice czasami się przekomarzali. Łucja zapamiętała m.in. taką wymianę zdań: Matka: „Jesteś dobrym człowiekiem!” Ojciec: „Bóg dał mi najlepszą kobietę na świecie!” Drogi Czytelniku, czy już wiesz, dlaczego dom można porównać do oazy?

 

A kiedy nadszedł ten najtrudniejszy dla rodziny Santos czas roku 1917, to ojciec wieczorem powiedział Łucji, że następnego dnia wcześniej ma iść z owcami do Cova da Iria, a on pójdzie z nią. Obudził ją o świcie i poszli, jeszcze prawie po ciemku. Tam podeszli do małego dębu, na którym ukazywała się Maryja.

 

– Czy tu Pani się pojawia? – Tak. – Ile razy jeszcze Pani przyjdzie? – Do października. – Co robią ludzie, którzy tu przychodzą? – Przychodzą odmówić tu różaniec i wszyscy chcą, żebym odmawiała go z nimi.

– Teraz więc odmów różaniec ze mną. – Tak, odmówię.

Uklękli oboje przed małym dąbkiem i odmawiali różaniec. Potem ojciec wstał i po prostu powiedział:

– Zostań z owcami. Pójdę teraz do twojego brata, który pracuje na polu. Kiedy zrobi się gorąco, idź z owcami do domu.

 

Łucja wspomina, że jak została sama, to w tej górskiej ciszy płakała i płakała. Płakała ze szczęścia, ba przecież zaczerpnęła ze źródła, ze studni, której każdy potrzebuje. Po latach, już siostra Łucja zanotowała: 13 X pojawiła się plotka, że w momencie objawień ma być zrzucona bomba i wszyscy umrzemy. I notując, siostra Łucja dobrze pamiętała, co wówczas powiedzieli jej Rodzice: Jeśli ona ma tam umrzeć, chcemy umrzeć razem z nią.

 

 

Tomasz A. Żak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 100 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram