21 czerwca 2017

W Brukseli terror, a w Warszawie spokój

(Bruksela, 20 czerwca 2017 r. Fot. Belga/Forum)

Codzienne zamachy lub próby zamachów, wojsko na ulicach, kontrole na każdym kroku, ciągłe poczucie zagrożenia, nieufne spojrzenia taksujące każdego przechodnia – to już nie wizja z katastroficznego filmu. Tak już wygląda rzeczywistość największych zachodnioeuropejskich miast. Czy to się skończy? Tak, w chwili, gdy punktowe, pojedyncze ataki terrorystów przerodzą się w regularną wojnę toczoną na ulicach miast Francji, Belgii, Niemiec czy Wielkiej Brytanii.


 

Wesprzyj nas już teraz!

Jeśli terroryści nie spotkają się z naprawdę ostrą odpowiedzią (a raczej się nie spotkają), to wkrótce ten permanentny stan wyjątkowy przeniesie się do mniejszych ośrodków, rozlewając się na europejską prowincję. Fala zamachów wywoła w końcu emocje, których nie przykryje już tresura politycznej poprawności i w Europie wybuchnie prawdziwy wulkan nienawiści do muzułmanów zamieszkujących Stary Kontynent. W konflikt włączeni zostaną wówczas wszyscy, również i ci mniej radykalni religijnie, a aparaty administracyjne demokratycznych państw przez swą wrodzoną, systemową nieudolność i ideologię,  zgodnie z którą wszystkie grupy religijne i etniczne (z wyjątkiem rodzimych chrześcijan, rzecz jasna) są równe, będą jeszcze bardziej zaostrzać sytuację. Wybuchnie wreszcie wojna, w niektórych miejscach partyzancka, na wzór intifady, w innych bardziej regularna, która doprowadzi do całkowitej destabilizacji wielu państw kontynentu, ogarniętych ponadto kryzysem ekonomicznym i politycznym.

Czy to tylko political fiction? A kto pamięta Liban – niegdyś ostoję bogactwa i porządku na Bliskim Wschodzie? Kto nie widział zdjęć gruzowisk Bejrutu – przed laty pełnej luksusu i elegancji egzotycznej stolicy niewiele różniącej się od europejskich miast, zrujnowanej następnie przez krwawą wojnę domową? Wszystkim, którzy pukają się w czoła lub kręcą z niedowierzaniem głowami, przypominam, jak jeszcze przez kilkunastu laty traktowano wszystkich co trzeźwiejszych publicystów, którzy ośmielali się przewidywać, że spośród muzułmańskich imigrantów przybywających do Europy lub nawet ich dzieci urodzonych już tutaj, będą rekrutować się terroryści pozbawiający życia Europejczyków. Czy nawet jeszcze po 11 września 2001 potraktowano by poważnie kogoś, kto stwierdziłby, że już w 2017 roku Starym Kontynentem wstrząsać będą bez przerwy islamistyczne zamachy? Że krew będzie lała się niemal CODZIENNIE?

Czy Stary Kontynent może uniknąć zarysowanego powyżej czarnego scenariusza? Oczywiście, ale potrzebne są radykalne środki. Tymczasem przeżarte trądem tolerancjonistycznej ideologii zachodnie społeczeństwa, syte i leniwe, a na dodatek porażone syfilisem demoralizacji, wcale tego nie chcą. Dają sobą manipulować mediom, wynosząc do władzy wyretuszowanych, spreparowanych na użytek brukselskiej eurokracji i nowojorskiej finansjery Macronów, z ustami pełnymi lewackich sloganów, którzy nie tylko nie zaradzą problemowi, ale jeszcze go pogłębią. Zamiast doprowadzić do odrodzenia prawdziwej Europy, sięgając do korzeni jej wielkości, euroelity będą popychać nadal wózek rewolucji genderowej, kolejnego stadium antychrześcijańskiego szaleństwa. Zamiast ożywiać europejskie narody, będą swymi rezolucjami, dyrektywami i rozporządzeniami wbijać ostatnie gwoździe do ich trumien.

Tak więc, po ludzku patrząc, dla Zachodu nie ma już ratunku. Polska natomiast znajduje się w tej komfortowej sytuacji, że – przynajmniej w kwestii zapobiegania terroryzmowi islamskiemu – wciąż jeszcze ma sporą swobodę manewru. Jesteśmy bowiem w tym samym punkcie, w którym kraje Europy znajdowały się, zanim rozpoczęła się do nich masowa imigracja z krajów muzułmańskich. Mniej więcej pół wieku temu. Tylko że teraz w znacznie większym stopniu niż wówczas zdajemy sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje zmiany tego stanu rzeczy.

Dlatego jestem przekonany, że nawet gdyby obecne władze Rzeczypospolitej pod naciskiem unijnych macherów zmieniły zdanie w kwestii przyjmowania imigrantów, to Polacy zdecydowanie przeciwstawią się temu, zmuszając rządzących do postępowania zgodnie z poglądami większości. Stawianie oporu muzułmańskiej nawale, niezależnie od tego, czy stanowi ją sułtańska armia półksiężyca, czy idące z imieniem Allacha na ustach tłumy migrantów, jest elementem naszego narodowego genotypu. Do tego niemal dla każdego nad Wisłą jest oczywiste, że tak długo jak Polska stawiać będzie tamę zalewowi muzułmańskich imigrantów, tak długo pozostanie relatywnie bezpieczna od islamskiego terroru, oczywiście, jeśli w dzisiejszym świecie, z jego swobodą i szybkością komunikacji jakikolwiek zakątek na Ziemi może być bezpieczny.

Pozostaje więc mieć nadzieję, że już wkrótce słowa „spokój panuje w Warszawie” nabiorą zupełnie nowego sensu, tracąc (oby) bezpowrotnie znany nam doskonale z historii tragiczny wydźwięk.

 

 

Piotr Doerre

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie